Powrót podziemnej armii, czyli pierwsze publiczne świętowanie niezłomnych, wyklętych żołnierzy

KAZIMIERZ DOLNY 1996

19 maja 1945 roku, w sobotę przed Zielonymi Świętami, wybrane drużyny plutonów „Ducha”, „Jura” i „Renka” z oddziału AK majora cc „Zapory” zaatakowały posterunek MO w Kazimierzu Dolnym, który już od dawna dawał się we znaki zarówno partyzantom, jak i okolicznej ludności. Posterunek mieścił się nieopodal rynku, w prywatnym domu Kifnerów. Jego obsadę stanowiło siedmiu milicjantów i funkcjonariusz Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Puławach. Gdy „Zapora” z plutonem „Ducha” wjechał studebackerem na kazimierski rynek, resort zabarykadował się. „Zapora” błyskawicznie zamocował na tyczce „gamona”, podskoczył pod budynek, a po chwili z kłębów dymu, w miejscu zabarykadowanych drzwi, wynurzyła się ogromna dziura. Droga na posterunek stała otworem. Żołnierze „Ducha” wskoczyli do środka, a po chwili wyprowadzili dwóch milicjantów oraz funkcjonariusza UB. Zabrali też znajdującą się tam broń maszynową i amunicję. Bolszewickie karabiny „Zapora” polecił zniszczyć i porozrzucać po rynku.
Akcję z okna miejscowej restauracji obserwował porucznik Aleksander Głowacki, który już dawno zdecydował, że gdy tylko będzie to możliwe, dołączy do oddziału „Zapory”. Widząc brawurową walkę i osobisty udział „Zapory” w akcji, porucznik Aleksander Głowacki nie wahał się ani chwili. Wyszedł z drzwi restauracji na kazimierski rynek, stanął przed „Zaporą” i zasalutował. – Panie komendancie, porucznik Aleksander Głowacki z przedwojennego 5 Pułku Artylerii Ciężkiej w Krakowie, do końca stycznia tego roku jeniec niemieckich oflagów, melduje swoje przybycie. Proszę o przyjęcie mnie do oddziału – powiedział. „Zapora” spojrzał na wyprężoną, smukłą sylwetkę wysokiego nieznanego mu porucznika, potem na jego angielskiego kroju polski mundur. Taki sam kiedyś nosiłem, przemknęło mu przez myśl. – Cieszę się bardzo, panie poruczniku. Jaki pseudonim pan obiera? – powiedział głośno komendant i wyciągnął do Aleksandra Głowackiego dłoń. – „Wisła” – odrzekł bez namysłu Aleksander. Porucznik Aleksander Głowacki ps. „Wisła” nie wrócił już do domu. Przeobrażony w ,,Wisłę”, poszedł z „Zaporą” tak jak stał. Wkrótce został zastępcą komendanta „Zapory”. Funkcję tę pełnił do ujawnienia w 1947 roku.

Tymczasem na ubezpieczający akcję od strony Puław pluton „Jura” natknęło się trzech funkcjonariuszy UB. Ostrzelali ubezpieczenie, a potem rozbiegli się wśród pobliskich ogrodów. Zginęli w trakcie wymiany ognia. Od strony Opola Lubelskiego ubezpieczał akcję „Renek”. Jako pierwszy, nadszedł sowiecki żołnierz, któremu gdzieś pod miastem zepsuł się samochód. Został zatrzymany do czasu zakończenia akcji. Odebrano mu amunicję. Chwilę później zza zakrętu wyłoniła się pędząca ciężarówka. Ogień plutonu „Renka” był celny. Zginął kierowca i towarzyszących mu dwóch cywilów, zaś samochód rozbił się o przydrożny słup. Akcja w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą była skończona. Oddział „Zapory” opuścił miasto uprowadzając ze sobą dwóch kazimierskich milicjantów i funkcjonariusza UB. W pobliskiej wsi odbyło się ich przesłuchanie. Milicjanci okazali się zwykłymi wiejskimi chłopakami, którzy przy nowej władzy szukali lekkiego chleba. – Jeśli jeszcze raz spotkam którego w milicyjnym mundurze, strzelę w łeb. A teraz zmykać do domów, już was nie ma! – krzyknął „Zapora” do milicjantów. Przypadek funkcjonariusza UB okazał się o wiele gorszy. – Panie komendancie, poznaję go. On był u „Cienia” w AL. To on mordował rok temu pod Owczarnią naszych chłopaków – rozpoznali go partyzanci z dawnego plutonu „Grzechotnika”. – To on rabował dom moich rodziców w Rzeczycy i aresztował mego piętnastoletniego brata – powiedział „Tęcza”. Ubowiec czuł, że został zdemaskowany, i że być może przyjdzie mu zapłacić za dotychczasowe morderstwa i rabunki. Rzucił się do ucieczki. Dobiegła go seria z automatu „Renka”. Po akcji do Kazimierza zjechało NKWD i UB. Przybyli na czołgach. Rozbrojony przez „Renka” sowiecki żołnierz zeznał na przesłuchaniu, że mieszkańcy miasta nie brali w niej udziału, co uratowało ich przed represjami.

x x x

Minęło pięćdziesiąt lat, w ciągu których uczestnicy tamtego zdarzenia nazywani byli bandytami. Komendant cc „Zapora” i Jerzy Pawełczak ps. „Jur” zostali z wyroków bolszewickich sądów zamordowani i nikt w roku 1996 nie znał miejsca ich pochówku. Jan Szaliłow ps. „Renek” zginął w walce z UB w 1946. Aleksander Sochalski ps. „Duch” po wieloletnim więzieniu zmarł. Pamięć o tamtym wydarzeniu i wszystkich wydarzeniach związanych z oporem podziemnej Armii Krajowej przeciw sowieckiej okupacji po roku 1944 zachowali jedynie ci, którym udało się przeżyć oraz mieszkańcy wsi i miasteczek Lubelszczyzny. Na podstawie ich relacji w roku 1995 napisałam książkę „Zaporczycy 1943-1949”. Dokładnie w tym samym czasie w „Gazecie Wyborczej” opublikowane zostały dyrektywy Adama Michnika i Włodzimierza Cimoszewicza o tym, jak w III Rzeczypospolitej wolno pisać o historii powojennych lat w Polsce. Według nich komuniści byli budującymi lepszy świat naiwniakami, którzy „zauroczeni komunizmem chcieli budować lepszy świat” , a żołnierze podziemia antykomunistycznego mieli na zawsze pozostać bandytami.
Lubelszczyzna jest szczególną częścią Polski. Tutaj od wieków tradycją jest, że „prikazy” zaborców nie mają żadnej mocy. Podobnie stało się z wytycznymi „Gazety Wyborczej” i ministra sprawiedliwości Włodzimierza Cimoszewicza, które Lubelszczyzna swoim zwyczajem za nic sobie miała. Moją książkę o „Zaporze” i jego żołnierzach czytało codziennie Radio Lublin, czytały ją wsie i miasteczka Lubelszczyzny. Wkrótce w moim domu pojawił się ś.p. Ryszard Lubicki i oraz Kazimierz Parfianowicz z Towarzystwa Przyjaciół Kazimierza Dolnego z propozycją upamiętnienia wydarzeń z kazimierskiego rynku wmurowaniem na domu Kifnerów, w którym zainstalował się Urząd Bezpieczeństwa, tablicy upamiętniającej majora cc „Zaporę”. W pomysł włączyło się 137 żyjących wówczas Zaporczyków, ich rodziny i szereg środowisk obywatelskich. W roku 1996 żyło jeszcze jednak wielu dawnych funkcjonariuszy UB. Oświadczyli, że jeśli tablica „Zapory” zawiśnie na domu Kifnerów, zniszczą ją, bo czczenie bandytów stanowi obrazę dla ich powojennej walki z bandami. Wobec takiego dictum bezpieki, ś.p. ksiądz kanonik Zdzisław Maćkowiak, proboszcz kościoła farnego w Kazimierzu Dolnym oświadczył, że bierze „Zaporę” do siebie, czyli tablica zawiśnie w jego kościele, gdzie nie dosięgnie go długa i mściwa ręka bezpieki.

19 maja 1996 na kazimierski rynek nadciągnęły tłumy. Minęło pół wieku i jeden rok. Nikt nie spodziewał się, że dożyją czasu, gdy będzie im wolno z podniesionym czołem mówić o komendancie „Zaporze” i jego prawdziwej roli w tamtym straszliwym teatrze zbrodni i niewoli powojennych lat. Przed południem fara zapełniła się. W głównej nawie stanęli żołnierze cc majora „Zapory” pod dowództwem dwóch żyjących wówczas jego zastępców kpt. Stanisława Wnuka ps. „Opal” i Aleksandra Głowackiego ps. „Wisła”. Pół wieku czekali na tę chwilę.

Koncelebrę mszy świętej w intencji cc majora „Zapory” i jego poległych żołnierzy prowadził ks. proboszcz Zdzisław Maćkowiak. Do wygłoszenia homilii stanął ogromnej postury i obdarzony potężnym głosem ś.p. ksiądz kanonik Aleksander Baca, proboszcz z Babina. Nigdy nie zapomnę jego kazania. Rozpoczął cichym głosem. Mówił o tragicznych latach walki, zdrady i niewoli w czasach, gdy wolny świat świętował zwycięstwo nad Hitlerem, a Polska, wciśnięta za żelazną kurtynę komunizmu, toczyła śmiertelny bój o być lub nie być polskiego narodu. Mówił o niezłomnym „Zaporze” i jego żołnierzach, którzy nigdy nie poddali się, nie zdradzili i do śmierci pozostali wierni Bogu i Ojczyźnie. Głos księdza Bacy rósł z minuty na minutę.
– Majorze Zaporo! Gdzie twój grób?! Nie masz grobu! – zawołał w końcu, a stojące w głównej nawie sztandary pochyliły się na znak żałoby. Mężczyźni, starzy żołnierze, ukradkiem ocierali łzy. – Majorze „Zaporo”, nie masz grobu, bo komuniści bali się ciebie, niezłomnego, nawet wtedy, gdy pozbawili cię życia! Bali się i boją nadal, że zza grobu, jako symbol wolności i wierności Bogu i Ojczyźnie, zawsze będziesz dla nich groźny! Wyklęli ciebie i twoich żołnierzy sądząc, że wyklną na zawsze. Nie wiemy majorze „Zaporo”, gdzie komunistyczni zbrodniarze ukryli twoje doczesne szczątki. Pewnie nigdy się nie dowiemy. Ale pamięci ludzkiej bolszewicka dzicz zabić nie zdołała. Duch twój majorze „Zaporo” przetrwał miedzy nami i trwać będzie na wieki! – Majorze „Zaporo”! Gdzie twój grób?! – powtórzył raz jeszcze ksiądz Aleksander Baca, a z ławek dobiegł pierwszy głośny szloch. – Nie masz grobu. Ale mimo to, twoja Podziemna Armia właśnie powraca! Da Bóg, wmurowana dziś tablica będzie pierwszym krokiem ku temu, że powróci na zawsze. Powróci do pamięci nas tutaj zgromadzonych i powróci na zawsze do pamięci przyszłych pokoleń Polaków! – zakończył ksiądz Aleksander baca przy akompaniamencie płaczu tych, którzy nigdy nie zapomnieli.
Głos księdza Aleksandra Bacy brzmiał jak wołanie, jak rozkaz komendanta zza grobu, jak testament dla przyszłych pokoleń. Po mszy po raz pierwszy kapłani, żołnierze „Zapory” i wierni publicznie odśpiewali Marsz Zaporczyków i ze śpiewem na ustach opuścili świątynię. Orszak powracającej armii „Zapory” poprowadził Stanisław Rusek ps. „Tęcza” i Konrad Strycharczyk ps. „Słowik”. Po pół wieku Kazimierz Dolny znów znalazł się w rękach żołnierzy „Zapory”. Mieszkańcy Lubelszczyzny znali doniosłość tego wydarzenia i świętowali wraz z nimi. Wypoczywający w Kazimierzu warszawiacy nie wiedzieli, co to za wojsko, kim był „Zapora” i o co w tym wszystkim chodzi.

Radość z odzyskanej pamięci o „Zaporze” nie trwała długo. Nie minął rok od uroczystości w kazimierskiej farze, gdy do Sądu Okręgowego w Lublinie wpłynął przeciwko mnie pozew córek i żony Władysława Siła-Nowickiego, bo według nich moja książka „Zaporczycy” i opublikowane w oddzielnych tomach relacje żołnierzy „Zapory” naruszały dobre imię ich męża i ojca. Książkę napisałam na podstawie relacji żołnierzy „Zapory” oraz sądowych akt procesowych z roku 1948. Nie postawiłam Sile-Nowickiemu żadnych zarzutów. Opisałam jedynie kilka sytuacji opowiedzianych mi przez partyzantów i zacytowałam fragment akt sądowych z roku 1948. Przed sądem w Lublinie w latach 1997-1999 stanęli kolejno żołnierze „Zapory” i potwierdzili treść złożonych mi relacji. Po kilkunastu zeznaniach przerwałam ich zeznania, bowiem adwokaci Zbigniew Kokoszyński i Jerzy Naumann, za zgodą sędziego, traktowali starych partyzantów tak, jak niegdyś kaci z UB i NKWD. Bałam się, że któryś z nich nie opuści sądowej sali żywy. Jeśli zaś chodzi o akta sądowe, to Władysław Siła-Nowicki zeznał w roku 1948 co następuje: „Po 25 stycznia 1945 r. spotykałem się z ludźmi z organizacji w pierwszym okresie do czerwca 1947 r. za wiedzą władz UB”. Mimo iż datę tę uwiarygodniła jedyna siostra Władysława Siła-Nowickiego, pisząc we wspomnieniach, że w końcu stycznia 1945 roku wpadli oboje w ręce NKWD, mimo iż sam Władysław Siła-Nowicki pisze również o takim zdarzeniu, sędzia Jacek Czaja orzekł, że podana przez Siłę-Nowickiego data 25 stycznia 1945 roku jest błędem protokolantki sądowej, bo tak naprawdę zeznając pół wieku wcześniej przed sądem, Siła-Nowicki podał datę 25 stycznia 1947. Absurd ten uprawomocnili swoimi wyrokami sędziowie Lubelskiego Sądu Apelacyjnego i w roku 2004 sędziowie Sądu Najwyższego RP. Aż trudno sobie wyobrazić, do czego zdolne są polskie sądy. W imię wyimaginowanych wyższych racji płynących z fałszowania historii, potrafią nawet orzec, że ich własne akta sądowe kłamią! Po stwierdzeniu zatem, że akta sądowe z roku 1948 kłamią oraz stwierdzeniu, że prawdy nie mówią także żołnierze „Zapory”, zarówno moja książka „Zaporczycy 1943-1949” jak i relacje żołnierzy cc majora „Zapory” zostały przez sądy III RP ocenzurowane. Sądy ocenzurowały relacje obu zastępców „Zapory”, czyli kpt. Stanisława Wnuka ps. „Opal i kpt. Aleksandra Głowackiego ps. „Wisła”, sanitariuszki „Krysi”, Stanisława Ruska ps. „Tęcza” i wielu innych.

Toczącym się przeciwko mnie i żołnierzom „Zapory” procesem zainteresowana była jedynie „Gazeta Wyborcza”, która przedstawiła żołnierzy jako stetryczałych sklerotyków, siostrę Helenę Dekutowską i sanitariuszkę „Krysię” jako stare mitomanki, zaś mnie jako niespełna rozumu historyka, który uwierzył w ich brednie. Media prawicowe milczały. Pewnie z braku wiedzy, kim byli i za co ginęli żołnierze „Zapory”. Natomiast urzędujący w uniwersytetach i placówkach badawczych historycy wszystkich opcji milczeli. Żaden z nich nie odważył się stanąć przed sądem i dowieść, że w rzemiośle historycznym popełniłam błąd. Ostrożni uważali, że skoro nie ma dyrektywy rządowej, to nie należy się narażać badaniem antykomunistycznego podziemia, zaś lewicowi cieszyli się, że skoro z bandytów robię bohaterów, to mam wraz z nimi za swoje. Także politycy lewicowi zacierali z radości ręce, że sądy skutecznie powstrzymały rewizjonistyczny nurt w historii Polski. Natomiast politycy prawicowi byli oburzeni, że napisałam książkę o nieznanym im cc majorze „Zapora”, chociaż jeśli już, to powinnam była napisać książkę o inspektorze WiN Władysławie Siła-Nowickim, bo oni przyjaźnili się z nim i jego rodziną od lat siedemdziesiątych, a skoro oni się z nim przyjaźnili, to żołnierzy „Zapory” i mnie należy sądową cenzurą zmusić do milczenia.

Lubelszczyzna swoim zwyczajem za nic sobie miała toczący się proces i orzeczenia sądów, decyzje rządów, mediów i historyków. Wbrew sędziom, historykom, mediom i politykom lubelska podziemna armia „Zapory” powracała. Politycy, media i sędziowie nie byli w stanie jej powstrzymać. Książkę i relacje żołnierzy „Zapory” wydałam w ocenzurowanej formie, a to, co wycięła sądowa cenzura, zrekompensowałam zeznaniami sądowymi Władysława Siła-Nowickiego i żołnierzy, więc nie straciły na wartości. W Lublinie postawiliśmy „Zaporze” symboliczny grób i dwa pomniki, a jego imię od 2001 roku nosiło lubelskie gimnazjum. Rocznice związane ze śmiercią komendanta i jego oficerów oraz przeprowadzonych przez nich akcji były każdego roku okazją do uroczystości, rajdów, akademii, patriotycznych mszy i spotkań z żyjącymi „Zaporczykami” zarówno w Lublinie jak i okolicznych wsiach i miasteczkach.
Wreszcie około roku 2008 wieść o „Zaporze” dotarła do Warszawy, zaś w roku 2011 ustanowiony został Dzień Żołnierzy Wyklętych. W roku 2013 na Łączce znalezione zostały szczątki majora cc „Zapory”. Od czterech lat z roku na rok uroczystości nabierają rozmachu. Szczególnie uroczyście dzień ten obchodzony był w tym roku. Nie było w Polsce polityka, historyka ni dziennikarza, który nie wypowiedziałby peanów na cześć Niezłomnych Wyklętych Żołnierzy. Lewicowi historycy nagle zamilkli, a jeszcze parę lat temu ostrożni historycy urzędnicy nagle stali się historykami odważnymi i na hurra przystąpili do zbierania relacji, robienia filmów dokumentalnych m.in. o „Zaporze” i wygłaszania uczonych prelekcji. Dziennikarze również z dnia na dzień stali się ekspertami w temacie. W tyle nie pozostają także politycy. Zwłaszcza prawicowi. Nabrali odwagi i w roku 2016 każdy z nich za punkt honoru uznał wypowiedzenie – najchętniej przed kamerami jakiejś telewizji – chociażby jednego przemówienia, w którym ogłaszali światu, że Żołnierze Wyklęci są ich wzorcami osobowymi. W niedzielę 7 maja 2016 roku, podczas transmitowanej przez TVP Info konferencji internetowej, taką deklarację złożył także prezes Jarosław Kaczyński i oświadczył, że poza św. Janem Pawłem II i Prymasem Tysiąclecia, jego wzorcami osobowymi są Żołnierze Wyklęci.
Przyglądam się temu wszystkiemu i myślę, że słowa ś.p. ks. Aleksandra Bacy wygłoszone w kościele farnym w Kazimierzu Dolnym były prorocze. Udało się. Podziemna Armia powróciła na dobre do świadomości młodego pokolenia Polaków. Wspólny wysiłek Lubelszczyzny walki o pamięć historyczną po 20 latach przyniósł efekty. Zastanawiam się jedynie, jak to się dzieje, że prezesi, ministrowie, posłowie i senatorowie prawicy akceptują fakt, że ich wzorce osobowe nadal nie mają głosu, bo ich relacje objęte są sądową cenzurą. Czy politycy nie widzą w tym sprzeczności? Wolą moją jest, aby moja książka „Zaporczycy 1943-1949” została w stanie ocenzurowanym. Dla potomnych będzie świadectwem haniebnego braku wolności słowa po roku 1989. Dzięki załączonym do niej fragmentom akt sądowych cenzura nie odbiera jej wartości. Ale stempel sądowej cenzury na dwóch tomach relacji żołnierzy majora cc „Zapory” jest hańbą odradzającej się Najjaśniejszej Rzeczypospolitej i dopóki cenzura ta nie zostanie zdjęta, będzie także hańbą dla wszystkich polityków świętujących w podniosłych uroczystościach kolejny Dzień Żołnierzy Wyklętych.

********

Postscriptum

W tekście dr. Ewy Kurek opisującym wydarzenie z roku 1996 występuje Zaporczyk Stanisław Rusek ps.”Tęcza”. W dniach 3-5 VI. 2016 r. odbył się XI Zjazd Klubów Gazety Polskiej w Sulejowie k/Piotrkowa Trybunalskiego. Na tym zjeździe miałem przyjemność spotkać się z tą osobą po 20-tu latach od wydarzenia w Kazimierzu Dolnym. Stanisław Rusek ps.”Tęcza” za 5 miesięcy skończy 90 lat, a mimo tego zaszczycił swą obecnością tą wspaniałą i patriotyczną uroczystość. Załączam więc nasze zdjęcie z tego spotkania.

Autor: Ewa Kurek

Zostaw swój komentarz